Było późne popołudnie, słońce chyliło się ku zachodowi a
w powietrzu czuć było chłód nadchodzącego wieczoru. Sasuke wracał do domu
obładowany grzybami, owocami, nasionami i wszelkiej maści rzeczami, które
znalazł w lesie. Było tego dużo i był bardzo zmęczony, więc poruszał się powoli
wlokąc smętnie nogę za nogą. Był w paskudnym nastroju, bo znów wzięła górę jego
chciwość i pazerność i teraz musiał taszczyć ze sobą całe to jedzenie. Owszem,
z tego wszystkiego co nazbierał może zrobić sobie zapasy na całą zimę a nawet
połowę wiosny, ale to wcale go nie pocieszało. I tak za dwa dni znudzą mu się
purchawki w sosie z żołędzi, gotowane źdźbła trawy z przecierem z wilczych
jagód czy ziemniaczane kulki z sałatką sosnową, a zostanie mu jedzenia jeszcze
na wiele miesięcy. Będzie musiał męczyć się z tym wszystkim, aż wyrzuci to
czego nie przeje do toalety, która się zatka. Nie, zdecydowanie niepotrzebnie
poszedł na to nużące polowanie. Pogrążony w ponurych przemyśleniach nie
zauważył, kiedy dotarł do domu. Kilkanaście kroków i znalazł się oko w oko z
odrapanymi, białymi drzwiami wejściowymi rodem z koszmaru. Framuga była czarna,
jakby ktoś regularnie poddawał ją torturom w nadziei, że drzwi otworzą się bez
klucza. W samych drzwiach było kilka długich, głębokich rys podobnych kształtem
do śladów po siekierze. Sasuke, dotąd wpatrzony w ziemię, podniósł wzrok i
zawiesił go na swoich ukochanych drzwiach.
- Witajcie, wracam z pomyślnej wyprawy łupieżczej, jak widzicie. Wreszcie nie będę głodować – przywitał się lekkim kiwnięciem głowy z drzwiami, ale zabrakło mu sił i chęci, aby powtórzyć to samo z każdym wyżłobieniem, które miało swoje imię; robił to tylko wtedy, gdy miał sprawę do drzwi albo był w wyjątkowo dobrym humorze. W końcu przekroczył próg swego mrocznego domostwa i chciał udać się do przyjemnie ciemnej sypialni, aby wypocząć, ale usłyszał głosy dobiegające z kuchni. Jego pierwszą, odruchową reakcją był niepokój, że do jego domu ktoś się włamał, ale gdy pomyślał racjonalnie uznał, że nie ma się czego bać, bo nie miał niczego wartościowego, co mogliby mu ukraść. Może im ewentualnie zaoferować zeszłoroczne przetwory z płodów ziemi, które stały zapomniane na półkach w piwnicy. On ich nie jadł odkąd zatruł się dżemem z larw bielinka kapustnika, choć nie był pewien czy to nie była wina kulek, które zamiast z ryżu zrobił z mielonej koniczyny.
Ruszył ostrożnie korytarzem nasłuchując uważnie odgłosów dochodzących z kuchni. Czuł, że to może być poważna sprawa i musi wykazać się sprytem i stalowymi nerwami, dlatego stawiał ostrożnie kroki idąc w kierunku kuchni. Gdy stał już przy samym wejściu skrył się w cieniu framugi i wychylił się o kilka centymetrów usiłując zajrzeć do wnętrza nieznośnie jasnej kuchni. To, co zobaczył przeszło jego najśmielsze wyobrażenia: Itachi ubrany w różowy fartuszek obierał ziemniaki i co chwilę zjadał pojedyncze łupinki; uwielbiał je, były pożywne i kojarzyły mu się z rodzinnym domem. Obok niego Kisame smażył naleśniki; co jakiś czas brał łyk surowego ciasta. Toczyli zawziętą dyskusję o tym, czy lepiej będzie zamieszkać tutaj z Sasuke, czy poszukać mieszkania. Itachi upierał się, żeby zostać, a Kisame chciał mieszkać gdzieś indziej, najlepiej nad wodą. Na małym krzesełku przy parapecie siedziała Sakura trzymająca na kolanach krasnoludka. Patrzyła w dal na zarośnięty ogród i miała minę świadczącą o wielkim wysiłku umysłowym jaki wkładała w refleksje na temat swojego życia. Sasuke był tak zaskoczony tym widokiem, że stracił równowagę i wylądował na samym środku wejścia. Zrobił to z wielkim rozmachem i zwrócił tym samym na siebie uwagę obydwu mężczyzn zajętych gotowaniem.
- Sasuke, witaj. - Itachi uśmiechnął się delikatnie, ale był widocznie roztargniony. Jego myśli nadal zaprzątała kwestia mieszkania. Co prawda jego chatka była milutka i podobała mu się, ale jej lokalizacja stwarzała problemy natury komunikacyjnej. Poza tym Kisame bardzo zależało, aby mieszkać razem z nim, a leśna chatka miała mocno ograniczony metraż. To go wielce frustrowało, bo Kisame był uparty i nigdy nie wiedział, o co mu chodzi. Dla Itachiego sprawa była prosta: zamieszkają w wielkim domu razem z Sasuke, w końcu Itachi miał prawo do połowy majątku po rodzicach. To przesądzało sprawę, ale do Kisame nie trafiały te racjonalne argumenty poparte biurokratycznymi formułami. On ciągle swoje: jezioro, las i natura! Itachi żałował, że nie może zademonstrować mu, co tak naprawdę o tym myśli. Niestety obowiązywała go umowa prawno-cywilna, którą podpisał z Kisame, gdy zostali partnerami. To doprowadzało go na granicę wytrzymałości, ale musiał egzekwować warunki umowy, którą sam ułożył. Tak pogrążył się ponurych rozmyślaniach, że nie zauważył kiedy Sasuke otrząsnął się z szoku i usiadł na kulawym, starym stołeczku w kącie kuchni z dala od okna. Nic nie mówił, tylko patrzył z dezaprobatą na intruzów bezkarnie panoszących się w jego kuchni.
- Sasuke, dlaczego nic nie mówisz? - Itachi próbował zachęcić brata do rozmowy, ale bez skutku.
- Nie mam ochoty na rozmowę. Rozmowa nie ma sensu. Rozmowa to coś, do czego potrzeba tematu a ja go nie potrafię znaleźć – odburknął Sasuke. Nie podobało mu się to, że ktoś oprócz niego siedzi w jego kuchni. W końcu wstał i ruszył z powrotem w kierunku korytarza, bo przypomniał sobie, że zostawił tam swoje łupy z leśnej wyprawy.
- Sasuke, gdzie idziesz? - zawołał za nim Itachi. - Nie odchodź daleko, kolacja zaraz będzie gotowa!
Sasuke nic nie odpowiedział, tylko zabrał wielki kosz i zszedł do piwnicy, aby umieścić swoje zapasy na odpowiednich półkach.
- Itachi, to co my w końcu zrobimy z tym mieszkaniem? - Kisame odezwał się dopiero, gdy na patelni znalazł się ostatni naleśnik. Często miewał problemy ze skupianiem uwagi na kilku czynnościach jednocześnie, co wynikało z jego pokrętnego sposobu rozumowania i pojmowania codziennych sytuacji.
- Dla mnie sprawa jest jasna. Zostajemy tutaj, w moim rodzinnym domu - odpowiedział Itachi zdecydowanym tonem. Nie zamierzał więcej dyskutować z Kisame na ten temat.
- Ale, ale co z jeziorem? Co z lasem? Ja potrzebuję być blisko natury! - zrozpaczony głos Kisame przypomniał brzmieniem stare sprężyny w kanapie jęczące pod ciężarem tłustego jegomościa. Z emocji mrugał szybko powiekami i przewracał dookoła gałkami ocznymi. Nauczył się tego od wędrownego sprzedawcy kołków bambusowych i foczych futer w okresie burzliwej młodości.
- Przecież tu jest jezioro! - wrzasnął nie na żarty już wkurzony Itachi rzucając ziemniakiem w ścianę – A ten paskudny, zarośnięty ogród możesz zamienić sobie w osobistą dżunglę! - oddychał szybko i urywanie, a całą twarz miał pokrytą zielonymi kropkami wielkości ziarenek grochu. Gdy zbytnio się denerwował adrenalina niewłaściwie wpływała na jego połączenia nerwowe i powodowała zmianę w strukturze barwnika w jego skórze. To dlatego przez lata wypracował opanowanie i stalowe nerwy godne tybetańskiego mnicha.
Kisame otworzył szeroko usta ze zdziwienia pokazując Itachiemu swe barwne uzębienie. Patrzyli tak na siebie, patrzyli i patrzyliby dalej aż do zapowiadanego końca świata, gdyby nie okropny smród, który rozszedł się po całej kuchni. Wybawicielem był naleśnik, który przypalił się tak mocno, że przypominał malowniczy węgielek. To przelało czarę goryczy, Itachi wpadł w morderczy szał. Wrzasnął dziko, zrobił piruet i zacisnął dłonie na szyi Kisame. Dusił go tak zapamiętale, że zapomniał o całym świecie. Przed oczami miał tylko spalonego naleśnika, a w uszach brzmiały mu psycho-ekologiczne gadki Kisame od których dostawał skrętu kiszek. Kisame nie mógł wydusić z siebie słowa i był już tak niedotleniony, że nie miał siły się ratować. Oczy prawie wyskoczyły mu z orbit i byłby już po nim, gdyby nie interwencja Lizzy. Dziewczyna wpadła do kuchni nie wiadomo skąd i oderwała od niego Itachiego. Kisame oparł się ciężko o zlew i spazmatycznie łapał powietrze jednocześnie ocierając łzawiące oczy.
- Co tu się dzieje?! - wrzasnęła Lizzy. Nie wrzeszczała wcale na Itachiego; jej gniew skierowany był przeciwko Kisame. Tak, on zdecydowanie był wszystkiemu winny. Nie dziwiła się Itachiemu, że chciał udusić tego beznadziejnego idiotę bez grama charakteru. Ale to ona chciała być tą osobą, która uwolni od niego świat. Tak, kiedyś dokona tego i zostanie ogłoszona bohaterką, wybawicielką świata!
- Nic. Nic, co powinno cię obchodzić. - Itachi szybko zmienił ton głosu na chłodny i twardy jak stal. Lizzy należała się żelazna dyscyplina, bo jej się w dupie poprzewracało i swoim zachowaniem przyprawiała go o apopleksję. Dziewczyna zrobiła wściekłą minę i już miała odpowiedzieć coś bardzo zgryźliwego i nieprzyjemnego, ale Itachi ją ubiegł:
- Zajmij się lepiej tym, co do ciebie należy. Ugotuj te ziemniaki – wskazał ręką na górę kartofli, które obierał przez ostatnie dwie godziny. - Ja idę po mojego brata. - zrobił poważną minę i patrząc wnikliwie w żółte oczy Lizzy oddalił się w stronę piwnicy. Znalazł Sasuke w kącie piwnicy, układał źdźbła trawy według wielkości i grubości unerwienia. Wyciągnął go stamtąd niemal siłą, ale w efekcie Sasuke i tak wylądował w jasnej kuchni mrużąc wściekle wrażliwe oczy. Przez kolejną godzinę prawie wszyscy obecni w kuchni złorzeczyli Itachiemu w myślach.
- Witajcie, wracam z pomyślnej wyprawy łupieżczej, jak widzicie. Wreszcie nie będę głodować – przywitał się lekkim kiwnięciem głowy z drzwiami, ale zabrakło mu sił i chęci, aby powtórzyć to samo z każdym wyżłobieniem, które miało swoje imię; robił to tylko wtedy, gdy miał sprawę do drzwi albo był w wyjątkowo dobrym humorze. W końcu przekroczył próg swego mrocznego domostwa i chciał udać się do przyjemnie ciemnej sypialni, aby wypocząć, ale usłyszał głosy dobiegające z kuchni. Jego pierwszą, odruchową reakcją był niepokój, że do jego domu ktoś się włamał, ale gdy pomyślał racjonalnie uznał, że nie ma się czego bać, bo nie miał niczego wartościowego, co mogliby mu ukraść. Może im ewentualnie zaoferować zeszłoroczne przetwory z płodów ziemi, które stały zapomniane na półkach w piwnicy. On ich nie jadł odkąd zatruł się dżemem z larw bielinka kapustnika, choć nie był pewien czy to nie była wina kulek, które zamiast z ryżu zrobił z mielonej koniczyny.
Ruszył ostrożnie korytarzem nasłuchując uważnie odgłosów dochodzących z kuchni. Czuł, że to może być poważna sprawa i musi wykazać się sprytem i stalowymi nerwami, dlatego stawiał ostrożnie kroki idąc w kierunku kuchni. Gdy stał już przy samym wejściu skrył się w cieniu framugi i wychylił się o kilka centymetrów usiłując zajrzeć do wnętrza nieznośnie jasnej kuchni. To, co zobaczył przeszło jego najśmielsze wyobrażenia: Itachi ubrany w różowy fartuszek obierał ziemniaki i co chwilę zjadał pojedyncze łupinki; uwielbiał je, były pożywne i kojarzyły mu się z rodzinnym domem. Obok niego Kisame smażył naleśniki; co jakiś czas brał łyk surowego ciasta. Toczyli zawziętą dyskusję o tym, czy lepiej będzie zamieszkać tutaj z Sasuke, czy poszukać mieszkania. Itachi upierał się, żeby zostać, a Kisame chciał mieszkać gdzieś indziej, najlepiej nad wodą. Na małym krzesełku przy parapecie siedziała Sakura trzymająca na kolanach krasnoludka. Patrzyła w dal na zarośnięty ogród i miała minę świadczącą o wielkim wysiłku umysłowym jaki wkładała w refleksje na temat swojego życia. Sasuke był tak zaskoczony tym widokiem, że stracił równowagę i wylądował na samym środku wejścia. Zrobił to z wielkim rozmachem i zwrócił tym samym na siebie uwagę obydwu mężczyzn zajętych gotowaniem.
- Sasuke, witaj. - Itachi uśmiechnął się delikatnie, ale był widocznie roztargniony. Jego myśli nadal zaprzątała kwestia mieszkania. Co prawda jego chatka była milutka i podobała mu się, ale jej lokalizacja stwarzała problemy natury komunikacyjnej. Poza tym Kisame bardzo zależało, aby mieszkać razem z nim, a leśna chatka miała mocno ograniczony metraż. To go wielce frustrowało, bo Kisame był uparty i nigdy nie wiedział, o co mu chodzi. Dla Itachiego sprawa była prosta: zamieszkają w wielkim domu razem z Sasuke, w końcu Itachi miał prawo do połowy majątku po rodzicach. To przesądzało sprawę, ale do Kisame nie trafiały te racjonalne argumenty poparte biurokratycznymi formułami. On ciągle swoje: jezioro, las i natura! Itachi żałował, że nie może zademonstrować mu, co tak naprawdę o tym myśli. Niestety obowiązywała go umowa prawno-cywilna, którą podpisał z Kisame, gdy zostali partnerami. To doprowadzało go na granicę wytrzymałości, ale musiał egzekwować warunki umowy, którą sam ułożył. Tak pogrążył się ponurych rozmyślaniach, że nie zauważył kiedy Sasuke otrząsnął się z szoku i usiadł na kulawym, starym stołeczku w kącie kuchni z dala od okna. Nic nie mówił, tylko patrzył z dezaprobatą na intruzów bezkarnie panoszących się w jego kuchni.
- Sasuke, dlaczego nic nie mówisz? - Itachi próbował zachęcić brata do rozmowy, ale bez skutku.
- Nie mam ochoty na rozmowę. Rozmowa nie ma sensu. Rozmowa to coś, do czego potrzeba tematu a ja go nie potrafię znaleźć – odburknął Sasuke. Nie podobało mu się to, że ktoś oprócz niego siedzi w jego kuchni. W końcu wstał i ruszył z powrotem w kierunku korytarza, bo przypomniał sobie, że zostawił tam swoje łupy z leśnej wyprawy.
- Sasuke, gdzie idziesz? - zawołał za nim Itachi. - Nie odchodź daleko, kolacja zaraz będzie gotowa!
Sasuke nic nie odpowiedział, tylko zabrał wielki kosz i zszedł do piwnicy, aby umieścić swoje zapasy na odpowiednich półkach.
- Itachi, to co my w końcu zrobimy z tym mieszkaniem? - Kisame odezwał się dopiero, gdy na patelni znalazł się ostatni naleśnik. Często miewał problemy ze skupianiem uwagi na kilku czynnościach jednocześnie, co wynikało z jego pokrętnego sposobu rozumowania i pojmowania codziennych sytuacji.
- Dla mnie sprawa jest jasna. Zostajemy tutaj, w moim rodzinnym domu - odpowiedział Itachi zdecydowanym tonem. Nie zamierzał więcej dyskutować z Kisame na ten temat.
- Ale, ale co z jeziorem? Co z lasem? Ja potrzebuję być blisko natury! - zrozpaczony głos Kisame przypomniał brzmieniem stare sprężyny w kanapie jęczące pod ciężarem tłustego jegomościa. Z emocji mrugał szybko powiekami i przewracał dookoła gałkami ocznymi. Nauczył się tego od wędrownego sprzedawcy kołków bambusowych i foczych futer w okresie burzliwej młodości.
- Przecież tu jest jezioro! - wrzasnął nie na żarty już wkurzony Itachi rzucając ziemniakiem w ścianę – A ten paskudny, zarośnięty ogród możesz zamienić sobie w osobistą dżunglę! - oddychał szybko i urywanie, a całą twarz miał pokrytą zielonymi kropkami wielkości ziarenek grochu. Gdy zbytnio się denerwował adrenalina niewłaściwie wpływała na jego połączenia nerwowe i powodowała zmianę w strukturze barwnika w jego skórze. To dlatego przez lata wypracował opanowanie i stalowe nerwy godne tybetańskiego mnicha.
Kisame otworzył szeroko usta ze zdziwienia pokazując Itachiemu swe barwne uzębienie. Patrzyli tak na siebie, patrzyli i patrzyliby dalej aż do zapowiadanego końca świata, gdyby nie okropny smród, który rozszedł się po całej kuchni. Wybawicielem był naleśnik, który przypalił się tak mocno, że przypominał malowniczy węgielek. To przelało czarę goryczy, Itachi wpadł w morderczy szał. Wrzasnął dziko, zrobił piruet i zacisnął dłonie na szyi Kisame. Dusił go tak zapamiętale, że zapomniał o całym świecie. Przed oczami miał tylko spalonego naleśnika, a w uszach brzmiały mu psycho-ekologiczne gadki Kisame od których dostawał skrętu kiszek. Kisame nie mógł wydusić z siebie słowa i był już tak niedotleniony, że nie miał siły się ratować. Oczy prawie wyskoczyły mu z orbit i byłby już po nim, gdyby nie interwencja Lizzy. Dziewczyna wpadła do kuchni nie wiadomo skąd i oderwała od niego Itachiego. Kisame oparł się ciężko o zlew i spazmatycznie łapał powietrze jednocześnie ocierając łzawiące oczy.
- Co tu się dzieje?! - wrzasnęła Lizzy. Nie wrzeszczała wcale na Itachiego; jej gniew skierowany był przeciwko Kisame. Tak, on zdecydowanie był wszystkiemu winny. Nie dziwiła się Itachiemu, że chciał udusić tego beznadziejnego idiotę bez grama charakteru. Ale to ona chciała być tą osobą, która uwolni od niego świat. Tak, kiedyś dokona tego i zostanie ogłoszona bohaterką, wybawicielką świata!
- Nic. Nic, co powinno cię obchodzić. - Itachi szybko zmienił ton głosu na chłodny i twardy jak stal. Lizzy należała się żelazna dyscyplina, bo jej się w dupie poprzewracało i swoim zachowaniem przyprawiała go o apopleksję. Dziewczyna zrobiła wściekłą minę i już miała odpowiedzieć coś bardzo zgryźliwego i nieprzyjemnego, ale Itachi ją ubiegł:
- Zajmij się lepiej tym, co do ciebie należy. Ugotuj te ziemniaki – wskazał ręką na górę kartofli, które obierał przez ostatnie dwie godziny. - Ja idę po mojego brata. - zrobił poważną minę i patrząc wnikliwie w żółte oczy Lizzy oddalił się w stronę piwnicy. Znalazł Sasuke w kącie piwnicy, układał źdźbła trawy według wielkości i grubości unerwienia. Wyciągnął go stamtąd niemal siłą, ale w efekcie Sasuke i tak wylądował w jasnej kuchni mrużąc wściekle wrażliwe oczy. Przez kolejną godzinę prawie wszyscy obecni w kuchni złorzeczyli Itachiemu w myślach.
Po sutej kolacji złożonej z gotowanych kartofli w cieście
wszyscy przenieśli się do ogrodu. Nastał szary zmierzch, więc Sasuke mógł
nareszcie pogrążyć się w mrocznym gąszczu swoich myśli. Oddalił się od reszty i
siedział przy samym brzegu jeziora ze stopami zanurzonymi w jego lodowatej
wodzie. Lubił lekkie odmrożenia drugiego stopnia pod wieczór. To pomagało mu
zasypiać. Pozostali rozlokowali się na twardych, drewnianych krzesłach z
których wystawały ostre gwoździe. Itachi próbował przemyśleć dalsze kroki,
które powinien poczynić, aby działać zgodnie z planem, ale przeszkadzał mu
nieznośny jazgot pochodzący od Sakury. Opowiadała Lizzy jakąś niespójną
historię ze sobą w roli głównej. Blondynka była wyraźnie znudzona, a na jej
twarzy zagościł brzydki grymas. Prawy kącik ust wyraźnie opadł jej w dół, a
prawe oko wyglądało na prawie podłużne. Dłoń, która została zdeformowana w
wyniku starcia z Kisame wyglądała jeszcze gorzej niż wcześniej. Była więc zła i
chciała położyć się do łóżka. Jednak cały czas zachowała czujność, jak na
prawdziwego szpiega przystało. Spoglądała nieufnie na krasnoludka, który biegał
za ćmami i wpychał je sobie do buzi. Podejrzewała, że on może coś knuć. Takie
niepozorne stworki są najgorsze, przekonała się o tym wielokrotnie. Kisame
początkowo przysłuchiwał się Sakurze, ale już po kilku minutach wstał i zaczął
spacerować wzdłuż nierównego brzegu jeziora. Doszedł do dużej kępy trawy,
obszedł ją dookoła i wrócił na swoje krzesło. Nagle coś ogromnego wpadło do
sadzawki z prędkością pędzącego pocisku. Sasuke aż podskoczył, gdy całego
ochlapała go woda. Itachi wpadł w szał. Miał dość wszystkiego i wszystkich,
którzy zakłócali mu głębokie przemyślenia na temat przyszłości, najbliższej i
tej dalszej. W końcu było tyle do załatwienia, ale nie, nie mógł niczego
spokojnie zrobić, bo banda niezrównoważonych oszołomów sabotowała jego wysiłki!
Na jego twarzy znowu pojawiła się groszkowata wysypka. Wstał, zakasał rękawy,
zacisnął pięści i podszedł do sadzawki. Ze złości aktywował Sharingana.
Zgrzytnął zębami. Nagle z sadzawki, cały ociekający wodą wynurzył się...
Sasori. Mamrotał coś pod nosem i zdawał się być nieświadomy tego, że patrzyło
na niego sześć par oczu.
- Sasori?! Co ty tu robisz?! - zapiszczał zaskoczonym tonem Kisame. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, był szczęśliwy, że ich wesoła gromadka się powoli powiększa.
- O mamo, muszę wyjść z tej wody, bo drewno w wodzie puchnie - mamrotał do siebie Sasori gramoląc się na brzeg - Itachi, pomóż mi się wydostać!
Itachi ociągał się trochę, zanim pomógł koledze. Lalkarz wyglądał dość żałośnie: wspaniałe, czerwone włosy były oklapnięte i przylepione do twarzy, piękny płaszcz Akatsuki był poszarpany (prawdopodobnie pogryziony przez Deidarę, który nie chciał, żeby jego partner odchodził), a jego cudowne, zręczne paluszki zaczęły już puchnąć. Popatrzył na nie ze zgrozą, nie mógł pozwolić na to, żeby jego największe dzieło uległo zniszczeniu. W końcu zrobił z siebie lalkę po to, żeby przetrwać w idealnym stanie, jako żywe świadectwo niezniszczalnej, wiecznej sztuki.
- Czy ktoś ma krem na opuchliznę?! - zawołał głośnym, zdecydowanym głosem - potrzebuję go natychmiast!
Początkowo nikt nie zareagował, Sasuke nie interesował los palców Sasoriego. Sakura rozumiała jego potrzebę dbania o te ważne członki, ale niestety nie mogła mu pomóc. Kiwała tylko współczująco głową przypominając sobie wszystkie nazwy kremów, jakie mogłyby być użyteczne w tej sytuacji.
- No, ile mam jeszcze czekać?! Pospieszcie się! - warknął w końcu Sasori zniecierpliwiony długim, kilkuminutowym czekaniem. Dla jego palców każde opóźnienie mogło być tragiczne w skutkach.
- No dobra, ja mam – Lizzy niechętnie wyciągnęła zza pazuchy puchatego bezrękawnika małą tubkę kremu – ale to nie na opuchliznę, tylko ujędrniający pod oczy... - powiedziała cicho, ale Sasori jej nie słuchał, bo zajął się wcieraniem kremu w opuchnięte paluchy. Stał tak ponad piętnaście minut i z zapałem wcierał, wcierał, wcierał... A wszyscy patrzyli na niego z zafascynowaniem. "Ale on dobrze umie wcierać krem... Muszę go poprosić o parę lekcji. Jak ja smaruję ręce, zostają mi grudki. Nigdy nie byłam w tym dobra" - pomyślała Lizzy. Nie lubiła Sasoriego, to prawda, ale szanowała jego umiejętności, a ta konkretna szczególnie ją zainteresowała.
Kiedy Sasori skończył było już ciemno. Księżyc wisiał na nitkach i niebezpiecznie dyndał. Dopiero teraz wszyscy ocknęli się z transu, ruchy Sasoriego były wręcz hipnotyczne. Przenieśli się do zapuszczonego salonu, gdzie z sufitu zwisały dorodne pajęczyny, a na kanapach i fotelach zebrała się gruba warstwa kurzu. Stolik stojący przy kominku był nadpalony i miał połamane nogi, a na ścianach wyrosły dorodne, różnokolorowe grzyby. Tworzyły piękne, barwne mozaiki i wyglądały jak obrazy, tylko gdy podchodziło się bliżej czuć było smród buchający od tego nowoczesnego arcydzieła. Rozsiedli się w salonie i każdy zajął się swoimi sprawami. Było im zimno, więc Kisame rzucił się w stronę kominka i próbował rozpalić w nim ogień. Niestety po godzinie mozolnych prób, nadal nie udało mu się tego zrobić. Itachi spokojnie podszedł do niego, pokazał gestem, żeby się odsunął i zajął jego miejsce. Po kilku sekundach ogień w kominku już płonął trzaskając wesoło, cały salon stał się bardziej przytulny, co od razu poprawiło humor większości obecnych. Nawet Sasuke mógł znaleźć coś dla siebie: w kątach pomieszczenia pląsały wielokształtne, ciemne cienie. Wyglądały jak groteskowi aktorzy wystawiający specjalnie dla niego mroczne i makabryczne przedstawienie. Patrzył więc jak urzeczony i wyobrażał sobie, jakby to było stać się częścią ich świata i pogrążyć się w świecie cienia już na wieki. Tak, ta perspektywa była tak piękna, że mało brakowało, a popłakałby się z radości i uczucia spełnienia. Niestety, nie dane mu było długo napawać się tym uczuciem. Z otchłani rozpaczy wyrwał go natarczywy głos Itachiego:
- Sasuke! Nadszedł chyba czas na poważną rozmowę! - mówił głośno, a wszyscy pozostali przypatrywali się tej osobliwej scenie z uwagą, nawet Sakura oderwała się od rozmyślań na temat pielęgnacji włosów i paznokci. Najwyraźniej Itachi oczekiwał na odpowiedź brata już od dłuższego czasu.
- Poważna rozmowa? Po co? - w końcu odezwał się zirytowanym tonem. Nie lubił, jak ktoś przerywał mu ponurą kontemplację mrocznej strony swojego życia.
- Czy nie uważasz, że jest wiele spraw, które musimy omówić? Przede wszystkim, zasady na jakich zamieszkamy razem w naszym domu – Itachi ciągnął niestrudzenie, nie zważając na niechęć w głosie brata. Nikt nie był w stanie wybić go z rytmu, gdy przychodziło do poważnych, formalnych rozmów na poważne, formalne tematy. Nawet jego wyprostowana postawa podkreślała wagę sytuacji. Patrzył świdrującym wzrokiem na Sasuke, jakby chciał zamknąć go w iluzji. Całe szczęście, że przezornie nie uaktywnił Sharingana; Sasuke niechybnie padłby trupem albo utknął w biurokratycznym świecie wypełnionym formularzami, raportami i zeznaniami podatkowymi. W końcu ugiął się i niechętnie powiedział:
- Niech ci będzie. Skoro nalegasz, to porozmawiajmy.
- Dobrze, bracie – Itachi odchrząknął i ciągnął dalej – Ze strony urzędowej mam prawo do połowy tego domu, więc właściwie nie musimy nad tym dyskutować. Kwestią sporną jest tylko sposób podziału.
***
Bogini odłożyła księgę; nie miała już ochoty
pisać. Z racji tego, że chciała jakoś zabić nudę, postanowiła "pobawić
się" w pokaz mody. W tym celu stworzyła wybieg w muchomorowym ogrodzie, a
wielkie grzyby miały robić jej za widownię. Pstryknięciem palca zmieniała swoje
ubrania, zaczynając od punkowych ciuchów i zielonego irokeza, kończąc na
ekologicznym ubraniu złożonym wyłącznie z liści. To ostatnie szczególnie
spodobało się jej i muchomorom, dlatego postanowiła, że od tej pory
będzie w nim chodzić. Gdy tak wędrowała po ogrodzie szukając grzyba o
smaku mlecznej czekolady, wpadło jej do głowy, że w takim stroju na pewno
spodobałaby się Jashinowi. Nad jej głową pojawiła się zapalona żaróweczka: odtańczy
erotyczny taniec przyzywający tego perwersyjnego boga! Szybko wprowadziła swój
plan w życie. Po bitych dwóch godzinach wirowania, kręcenia tyłkiem i dziwnych
wygibasów straciła już nadzieję na przyzwanie Jashina i siedziała zrezygnowana
pod czekoladowym grzybem jedząc jego kawałki na poprawienie humoru. Wtedy
usłyszała czyjeś kroki. Podniosła głowę, leniwie spoglądając w tamtym kierunku.
Zza wielkiego muchomora w kolorze wędzonego boczku wyszedł mężczyzna w
rozpiętej koszuli i z zawadiackim uśmiechem na twarzy. Podszedł do Bogini i
zaczął swoimi lubieżnymi oczętami taksować jej ciało odziane tylko w skąpe
eko-ubranko. Ona, udając, że nie widzi jego spojrzenia, wstała i popatrzyła na
niego groźnie.- Sasori?! Co ty tu robisz?! - zapiszczał zaskoczonym tonem Kisame. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, był szczęśliwy, że ich wesoła gromadka się powoli powiększa.
- O mamo, muszę wyjść z tej wody, bo drewno w wodzie puchnie - mamrotał do siebie Sasori gramoląc się na brzeg - Itachi, pomóż mi się wydostać!
Itachi ociągał się trochę, zanim pomógł koledze. Lalkarz wyglądał dość żałośnie: wspaniałe, czerwone włosy były oklapnięte i przylepione do twarzy, piękny płaszcz Akatsuki był poszarpany (prawdopodobnie pogryziony przez Deidarę, który nie chciał, żeby jego partner odchodził), a jego cudowne, zręczne paluszki zaczęły już puchnąć. Popatrzył na nie ze zgrozą, nie mógł pozwolić na to, żeby jego największe dzieło uległo zniszczeniu. W końcu zrobił z siebie lalkę po to, żeby przetrwać w idealnym stanie, jako żywe świadectwo niezniszczalnej, wiecznej sztuki.
- Czy ktoś ma krem na opuchliznę?! - zawołał głośnym, zdecydowanym głosem - potrzebuję go natychmiast!
Początkowo nikt nie zareagował, Sasuke nie interesował los palców Sasoriego. Sakura rozumiała jego potrzebę dbania o te ważne członki, ale niestety nie mogła mu pomóc. Kiwała tylko współczująco głową przypominając sobie wszystkie nazwy kremów, jakie mogłyby być użyteczne w tej sytuacji.
- No, ile mam jeszcze czekać?! Pospieszcie się! - warknął w końcu Sasori zniecierpliwiony długim, kilkuminutowym czekaniem. Dla jego palców każde opóźnienie mogło być tragiczne w skutkach.
- No dobra, ja mam – Lizzy niechętnie wyciągnęła zza pazuchy puchatego bezrękawnika małą tubkę kremu – ale to nie na opuchliznę, tylko ujędrniający pod oczy... - powiedziała cicho, ale Sasori jej nie słuchał, bo zajął się wcieraniem kremu w opuchnięte paluchy. Stał tak ponad piętnaście minut i z zapałem wcierał, wcierał, wcierał... A wszyscy patrzyli na niego z zafascynowaniem. "Ale on dobrze umie wcierać krem... Muszę go poprosić o parę lekcji. Jak ja smaruję ręce, zostają mi grudki. Nigdy nie byłam w tym dobra" - pomyślała Lizzy. Nie lubiła Sasoriego, to prawda, ale szanowała jego umiejętności, a ta konkretna szczególnie ją zainteresowała.
Kiedy Sasori skończył było już ciemno. Księżyc wisiał na nitkach i niebezpiecznie dyndał. Dopiero teraz wszyscy ocknęli się z transu, ruchy Sasoriego były wręcz hipnotyczne. Przenieśli się do zapuszczonego salonu, gdzie z sufitu zwisały dorodne pajęczyny, a na kanapach i fotelach zebrała się gruba warstwa kurzu. Stolik stojący przy kominku był nadpalony i miał połamane nogi, a na ścianach wyrosły dorodne, różnokolorowe grzyby. Tworzyły piękne, barwne mozaiki i wyglądały jak obrazy, tylko gdy podchodziło się bliżej czuć było smród buchający od tego nowoczesnego arcydzieła. Rozsiedli się w salonie i każdy zajął się swoimi sprawami. Było im zimno, więc Kisame rzucił się w stronę kominka i próbował rozpalić w nim ogień. Niestety po godzinie mozolnych prób, nadal nie udało mu się tego zrobić. Itachi spokojnie podszedł do niego, pokazał gestem, żeby się odsunął i zajął jego miejsce. Po kilku sekundach ogień w kominku już płonął trzaskając wesoło, cały salon stał się bardziej przytulny, co od razu poprawiło humor większości obecnych. Nawet Sasuke mógł znaleźć coś dla siebie: w kątach pomieszczenia pląsały wielokształtne, ciemne cienie. Wyglądały jak groteskowi aktorzy wystawiający specjalnie dla niego mroczne i makabryczne przedstawienie. Patrzył więc jak urzeczony i wyobrażał sobie, jakby to było stać się częścią ich świata i pogrążyć się w świecie cienia już na wieki. Tak, ta perspektywa była tak piękna, że mało brakowało, a popłakałby się z radości i uczucia spełnienia. Niestety, nie dane mu było długo napawać się tym uczuciem. Z otchłani rozpaczy wyrwał go natarczywy głos Itachiego:
- Sasuke! Nadszedł chyba czas na poważną rozmowę! - mówił głośno, a wszyscy pozostali przypatrywali się tej osobliwej scenie z uwagą, nawet Sakura oderwała się od rozmyślań na temat pielęgnacji włosów i paznokci. Najwyraźniej Itachi oczekiwał na odpowiedź brata już od dłuższego czasu.
- Poważna rozmowa? Po co? - w końcu odezwał się zirytowanym tonem. Nie lubił, jak ktoś przerywał mu ponurą kontemplację mrocznej strony swojego życia.
- Czy nie uważasz, że jest wiele spraw, które musimy omówić? Przede wszystkim, zasady na jakich zamieszkamy razem w naszym domu – Itachi ciągnął niestrudzenie, nie zważając na niechęć w głosie brata. Nikt nie był w stanie wybić go z rytmu, gdy przychodziło do poważnych, formalnych rozmów na poważne, formalne tematy. Nawet jego wyprostowana postawa podkreślała wagę sytuacji. Patrzył świdrującym wzrokiem na Sasuke, jakby chciał zamknąć go w iluzji. Całe szczęście, że przezornie nie uaktywnił Sharingana; Sasuke niechybnie padłby trupem albo utknął w biurokratycznym świecie wypełnionym formularzami, raportami i zeznaniami podatkowymi. W końcu ugiął się i niechętnie powiedział:
- Niech ci będzie. Skoro nalegasz, to porozmawiajmy.
- Dobrze, bracie – Itachi odchrząknął i ciągnął dalej – Ze strony urzędowej mam prawo do połowy tego domu, więc właściwie nie musimy nad tym dyskutować. Kwestią sporną jest tylko sposób podziału.
***
- Po długim namyśle postanowiłam dać ci ostatnią szansę. Możesz tu zostać, ale na moich warunkach - powiedziała - żadnego obmacywania, chyba że za moją zgodą, żadnego zabijania, nawet mrówek! Żadnych dzikich tańców połączonych ze striptizem i żadnych prób uwodzenia w każdej możliwej sytuacji! Zrozumiano? - popatrzyła ze złością na Jashina robiącego miny wyrażające zniecierpliwienie i rozdrażnienie.
- Tak, tak, dla ciebie wszystko - próbował pocałować wierzch jej dłoni, ale ona cofnęła rękę, zanim zdążył ją złapać.
- Twój pokój jest na samym dole, jakieś milion kilometrów od mojego. Do zobaczenia jak sobie od ciebie odpocznę - z tymi słowami wyszyła z ogrodu i skierowała kroki w stronę swojego pokoju odprowadzana, o czym zdawała sobie sprawę, wzrokiem Jashina taksującego jej pośladki.